rosyjskie bajki

Jedną z pierwszych książek w moim życiu była jakaś rosyjska książka z bajkami. Dostałem ją pewnie w prezencie. Miałem chyba ze trzy lata, nie znałem oczywiście ni w ząb rosyjskiego a nikt z dorosłych nie kwapił się do tłumaczenia. Rozmawiała więc ze mną tylko obrazkami i tajemniczością liter niepodobnych do tych mi znanych. Na tylnej okładce książki był rysunek, dla którego jedynie często brałem do ręki te bajki. Przedstawiał on misia i lalkę siedzących obok siebie i czytających… Tę Właśnie Książkę. Na tylnej jej okładce był rysunek misia i lalki czytających książkę… I tak dalej, i tak dalej. Byłem zafascynowany tą odkrywczą dla mnie rekurencją. Przez lupy, szkła powiększające, pożyczane od dorosłych okulary próbowałem dotrzeć do nieskończonych granic zagłębienia.
Rzecz jasna poziomów tych nie mogło być na obrazku zbyt wiele – kilka zaledwie. Nikomu nie chciałoby i nie opłacałoby się bawić w wysokie technologie mirkoskopijnych maluneczków na dziecięcej książce z bajkami. Ale to co było, wystarczyło by rozniecić dręczące pytanie – czy jest jakiś kres tych lalek i misiów, czytających książki z lalkami i misiami, czytającymi książki…? A jeśli jest to dlaczego i gdzie?
Sprawa końca tego łańcucha to jedna kwestia. Równie ważną jest kwestia początku. Czy mogę mieć pewność, że początkiem jest ta właśnie książka, którą trzymam w rękach? A może ona też jest narysowana na okładce jakiejś książki. I nie można tego zbić argumentem, że przecież to ja ją oglądam a nie lalka i miś. Te obrazki, lalki, misie i książki to tylko symbole, przedstawiające zawierające się światy. Przecież ani namalowana lalka nie jest lalką, ani namalowana książeczka nie jest książeczką. To samo z otaczającymi je światami. Przecież te postaci nie były jedynymi w swoich uniwersach. Uniwersach zawartych nieskończonymi ciągami jeden w drugim. W którym miejscu łańcucha jestem? To pytanie jest pytaniem, które nigdy nie doczeka się odpowiedzi.
Zawieranie się nie powinno też być rozumiane zbyt dosłownie. To że na okładce książeczki narysowano taka samą ale mniejszą (co oczywiste, bo jakby się mogła zmieścić niemniejsza?), nie oznacza przecież, że ta druga zajmuje mniejszą przestrzeń. To tak jakbyśmy myśleli, że wszystko, to co oglądamy w filmie, mieści się w obszarze zajmowanym przez nasz telewizor. Nie są to raczej żadne fraktale. Zawieranie oznacza tylko hierarchię, nadrzędność, ale klucz tych zależności pozostaje nieodgadniony. A może… A może wcale nie ma żadnego klucza. A może to jest tak, że na każdej okładce mogłaby znaleźć się każda trójca – książka, lalka, miś? Może jest tak, że każdy z wszechświatów zawiera się w innym? Więcej, może jest tak, że w każdym z wszechświatów zawarte są wszystkie inne?
A jakie są te inne światy? Skąd się wzięły? Być może powstają w każdej chwilce kwantowego rozgałęzienia. Niektóre więc różnią się od siebie nieznacznie, inne ogromnie. Jeden misio może jest prawie identyczny jak drugi o jakąś niedostrzegalną plamkę farby a dwa inne to już Zupełnie Inne Misie. Ale wciąż między nimi jest nierozerwalna więź zależności i zawierania.
A obrazek, a moja magiczna rosyjska książka z dzieciństwa? Niewiele jest w końcu takich miejsc, gdzie ten związek naszego świata z pozostałymi jest tak dobrze widoczny. Może więc takie obrazki, to Wrota, Kanały, Przejścia. Stąd do Tych Innych.
Tylko… jak z nich skorzystać? I czy w ogóle da się z nich skorzystać? 

 

 

prószona herbatka z czastem

Byłem niedawno na herbatce.
Na szczęście zdążyła już wystygnąć a nawet zastygnąć, więc się nie poparzyłem.
Herbatka była prószona. Gospodarzem był Czas, więc do herbatki podał czasto.  Było upieczone z męki wielorazowej. Trzeba je było wypić jednym łykiem (z łyka zwykle Czas robi sobie później łapcie) i zagryźć herbatką. Potem okruszkami wypłukać usta i żołądek.
Nie wiem, mówiąc szczerze (do tej pory zresztą się z tego szczerzę), kto tam jeszcze był. Wiem na pewno, że zaprószony był Ogień. Dostał zaprószenie pięknie wykaligrafowane na papierze wyczerpanym. Papierz był tak wyczerpany, że po przeczytaniu zajął się Ogniem, spłonił i poszedł spać.
Ponieważ nie znałem tam nikogo, nie wiedziałem też, kim sam jestem. To wynika z teorii kwantowej, zasady superpozycji i sutry Avatamsaka. Świat to jeden wielki układ zależności, to sieć Indry. Żeby się dowiedzieć, kim jestem, muszę się tego dowiedzieć o pozostałych. No ale problem taki, że ich nie znam. Może Czas zrobi swoje?
Niestety, już zrobił. Upił się wielorazowym czastem i zawiesił się leniwie na żyrandolu w jadalni. Goście , korzystając z okazji próbowali go trochę zmarnować, więc oddaliłem się stamtąd zniesmaczony i ich postępowaniem i herbatką, która, tak między nami, była paskudna.
Byłem coraz bardziej wystraszony. Party trwało w najlepsze, nawet we wszystkiego najlepszego, a ja wciąż nie wiedziałem, kim jestem!
Ze zdenerwowania zacząłem robić pełne pokłony. Co osiemnasty pokłon wykonywałem fikołka przy ścianie, tak że uderzałem się o nią głową dość mocno. Po około stu ośmiu pokłonach i sześciu fikołkach byłem tak odprężony, że straciłem przytomność.

Obudziłem się, bo ktoś z gości oblał mnie gorącym czastem z rodzinkami. Była to nieznana oczywiście mi istota, na oko człowiek, płci na dotyk żeńskiej.
– Kim jesteś? – zapytałem z nadzieją. Uśmiechnęła się tajemniczo, pochyliła i pocałowała mnie prosto w usta. Nie zdążyłem tego skomentować, bo natychmiast zamieniłem się w żabę. Dość szybko stwierdziłem, że jest mi cholernie sucho i usiłowałem wskoczyć do kawałka czasta na talerzyku mojej wybawczyni.
Ona zresztą bawczyła się świetnie tą sytuacją. Jej rechot pobudził moje zmysły i zarechotałem także.
– Poczekaj, najmilszy – powiedziała. – Bycie przez ciebie żabą to tylko stan chwilowy i konieczny. Zaraz zamienię cię w księcia.
Wyłowiła mnie, pływającego sobie stylem klasycznym (pływania romantystycznego będąc żabą nie uznaję) w kromce czasta, położyła na dłoni i zbliżyła swe obmierzłe, suche, ludzkie usta do mojego delikatnego, płaziego ciałka. Muszę przyznać, że choć pewnie wg ludzkich kanonów urody mogłaby uchodzić za bardzo atrakcyjną, to w mych żabich wyłupiastych oczach jawiła się jako maszkara przeraźliwa i ohydna. Zwiałem więc jej. Zwiałem jej z nosa okulary głośnym wydmuchem a potem zwiałem jej z ręki sam mocnym wyskokiem. Bez okularów nie widziała prawie nic. Zanim je odsukała, odkicałem już pod kredens.
Czas tymczasem, jak zawisł, tak tkwił na tym żyrandolu zawieszony. I rzecz jasna trudno było z tego powodu powiedzieć, jak długo to trwało.
W każdym razie uważam, że nie było to zachowanie godne gospodarza, nawet paskudnej, tak między nami,  prószonej herbatki!
Paradoksalnie moja sytacja uległa pewnej poprawie. Wiedziałem, że jestem żabą i potencjalnym księciem ludzkim. To całkiem sporo jak na początek nowego życia. Teraz dobrze by było nawiązać jakieś kontakty z resztą gości i moja samowiedza z pewnością rozwkitnie.
Wyłupnąłem patrzałkami badawczo spod szafy, leniwie sunąc po podłodze brzuchem i odnóżami ruszyłem dzielnie ku nowym możliwościom i perspektywom. Historia, na lekkim czastowym rauszu, chcichotała w kącie…

splatając w nieświatowość

autobusową mantrą siódmopopołudniową
zapadająco miękkim siedziskiem
w odmętach altjeringa ucieleśnił się
postrzegający dźwięki świata
w formie
białowłosej 
białobrodej
i białoszatej
spływających w dół wodną kipielą
powróciła jawa ostrobramsko
do refleksji o stanach splątania
i synchronicznej korelacji
aż znów zapadnięcie
do śnienia we wnętrzu ziemi
gdzie arne saknussemm pyta
skąd tu dinozaury?
więc może to przez tę żyrafę
głową w dół przebijającą
powierzchnię planety?
już tylko siedem minut pozostało
by nie osiągnąć kresu
spalinowej wędrówki
i byle tylko znów pamiętać
nie zostawić parasolki

 

 

 

złudzenia to muchy

           my
nie należymy do siebie
      a świat ten
nie należy do nas
za jakie pieniądze
czy słowa piękne
kupisz elektron
co skacze między nami
a czasem wręcz jest
        i tu
i tam
jednocześnie?
                  to
                 tak 
               bardzo
         cierpliwie znosi
       dziecięce zabawy
zadające mu tak wiele bobu 

 

 

  

rozdwijanie

kim będziesz nie będąc
gdy nadejdzie zwał
jak zwał będzie się?
jak przypiszą
którzy za swego
a którzy za złego?
jaka flaga honor bóg
gender rasa tabula
statystyki i dodane
do ulubianych?
a niebyćmoże te one
cięokreślające zaczną
rozpładać się razem zaraz
z tą ekstwoją materialnością
by w samsarycznym obrotu
kole jnym skleić się w nowe
stanowiące wartości
he ha 
nadczasowe uber alles?

 

 

Zwalczać coś to znaczy to coś podtrzymywać 

Ursula Le Guin

 

Znów o ukrytym porządku objawionym Davidowi Bohmowi. O tym, że świat jest zwinięty.
Kolejne próby widzenia świata, kolejne teorie fizyczne, kolejne wglądy metafizyczne, mity i opowieści wchodzą w interakcję z kawałkami rzeczywistości. Mogą dość dobrze tłumaczyć ten kawałek, którego dotyczą ale NIGDY nie całość!
Całość nie jest, nie była i nie będzie kiedykolwiek opisywalna, jest dynamicznym, zwiniętym i ukrytym związkiem pomiędzy widocznymi i niewidocznymi swoimi częściami.
A części… części nie są realnymi tworami! Trzeba sobie zdawać z tego sprawę. Zdawać sobie sprawę, że byty kreowane są podczas samego procesu obserwacji (obserwator, obserwacja i przedmiot obserwowany nie są od siebie oddzielone!). Potem są nazywane. Bywa to pomocne, ale nie jest nigdy do końca prawdziwe.
Fizycy to ludzie mądrzy. Zaczęli sobie z tego od jakiegoś czasu zdawać sprawę. Fizyka Newtona jest świetna w pewnych okolicznościach. Pozwala opisywać świat dużych mas i małych prędkości. Ten kawałek świata badany szkiełkiem i okiem dziewiętnastowiecznych uczonych rozwinął im się w mechanistyczny opis świata. Ale wtedy świat dużych prędkości był jeszcze dla nas zwinięty. Rozwinął się w teorie względności. Ale i one wkrótce okazały się ułomne dla opisu działania maleńkich kawałków budujących ten świat. Rozwinął się świat ich korelacji szydzących z nieprzekraczalnej jakoby prędkości światła. Powstał opis zwany fizyką kwantową.
Niektórzy z mądrych fizyków pomyśleli już sobie, że to nigdy się nie uda. Będą powstawać kolejne teorie wyjaśniające to i owo z tego świata i będą robić to bardzo dobrze, ale znów w pewnym momencie okaże się, że rozciągnięcie tego opisu na jakieś nowo odkryte obszary już nie zadziała. 
Im bardziej coś próbujemy złapać, tym bardziej nam to umyka.
Wielu tzw. oświeconych już od tysiącleci o tym wiedziało, ale dopiero od niedawna ta wiedza zaczęła być doceniania przez naukę.
A co z resztą?
Jest o wiele gorzej. Nazwy, teorie, wizje, światopoglądy uzyskują niezwykle łatwo certyfikaty nieomylności i kompletności. Oczywiście tym samym wykluczając inne. A my musimy się dać zakwalifikować i zaklasyfikować. To jestem ja. Co to znaczy? Że mam określoną płeć, narodowość, wyznanie, poglądy polityczne i ekonomiczne. Żadnych niejednoznaczności. Mowa ma być „tak, tak, nie, nie”. Żadne tam modernistyczne „ani tak ani nie” albo „i tak i nie”. Są księgi, w których jakoby są odpowiedzi na wszystkie, nawet niezadane, pytania. Są autorytety, które rozstrzygają jednoznacznie wszelkie dylematy. Na kolana! 
Jeśli coś czasem zazgrzyta w tych pięknych mechanizmach, jeśli rzeczywistość nie zechce się dopasować do naszych teorii, to znalezienie winnych nie przedstawia większych trudności. To ONI! Ci INNI. Wierzący w co innego, kochający inaczej, mówiący innym językiem, mający inne skóry, oczy lub nosy. Jakby tych INNYCH nie było, świat funkcjonowałby perfekcyjnie.
Jeden znany polityk zrobił ostatnio performance. Publicznie oznajmił, że się wypisuje ze światopoglądu, do którego był przypisany. Po co zrobił z tego halo, to nie moja sprawa. Ale przy okazji rozbawiło mnie coś, co wyczytałem jako komentarz bardzo znanego publicysty zwanego konserwatywnym.
Napisał on, że ten polityk ryzykuje swym krokiem bycie na wieki potępionym. Nie tym, co robi w ogóle w życiu, tylko tym formalnym wystąpieniem z szeregów. Tu się objawia mistyczna potęga urzędnictwa. Poświadczony notarialnie podpis może Cię wtrącić w piekielne otchłanie, niezależnie, czyś jest człowiekiem występnym czy dobrotliwym!  Ten publicysta jest w swej wiedzy kompletny i doskonały. Wie, jak działa świat – i ten widzialny i ten ukryty. Nie ma wątpliwości ani pytań.
A potem pomyślałem sobie, że rozziew pomiędzy poziomem tego, co bada i w co wnika David Bohm a tym, czego dotyczy tzw publiczny dyskurs w otaczającej nas medialnej realności jest tak ogromny, że aż żal ściska (i nie powiem co) i że chyba wolałbym, żeby ten drugi aspekt pozostał w tym uniwersum raczej zwinięty. 


wieczór zakrzywiony

nie ma linii prostych
wszystkie się zakrzywiają
na rozkaz przestrzeni
 
jakież to prostactwo
było
wierzyć w coś innego
 
a czas … co z czasem ?
wieczór już ….